niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 18


Do Szczecina wyleciałam około 10, a miałam wzbić się w powietrze już o 9. No tak, bo byłoby święto gdyby nie było opóźnień. Gdy wylądowałam poczekałam na swoją walizkę, a gdy już ją miałam przy sobie to zaczęłam szukać Łukaszka. Gdy by nie miał ponad 2 metrów to byłoby trudno go znaleźć wśród tłumów ludzi na lotnisku. Co tutaj się stało, że jest jak w Nowym Jorku ? Od zawsze, nawet w jakieś święta było mało, bo z tego lotniska to rzadko samoloty startują i lądują. Poszłam zatem do przyjaciela przeciskając i co chwile przepraszając ludzi. Gdy już doszłam to odetchnęłam i rzuciłam się na niego.  
- Łuki tak się stęskniłam mój downie ty kochany - uwiesiłam się mu na szyi i pocałowałam go w policzek.
- Wybaczam ci te brzydkie słowo, bo też się stęskniłem, a chcę jeszcze dostać tą czekoladę i nie oberwać łyżwą- zaśmiał się, a ja go mocniej przytuliłam i także się zaśmiałam. Gdy oderwałam się od niego to wziął moją walizkę i skierowaliśmy się do samochodu. Jak zwykle musiałam się wkurwić, bo ten kretyn wziął bez pytania moje autko. Co tam, że nie mam jeszcze prawka, a samochodzik tak.
- Łukasz, a w mordę chcesz ?!
- Ale kochanie co się stało ? I odpowiadając na twoje pytanie to jeszcze moja twarzyczka ma być ładna i bez zadrapań i takich tam - uśmiechnął się i przejechał dłonią po wygolonej twarzy. 
- Ty jesteś takim debilem, że nie widzisz tego - wskazałam na bmw
- No samochód stoi - dosłownie strzeliłam sobie "fejspalma "
- Idioto to MÓJ samochód, a przecież wiesz, że go się nie rusza, TAK ?!
- Oj misiaczku nie złość się. Ryski nie ma więc jest okej - uśmiechnął się jak idiota, no jak chłopaki z Jastrzębia. Po 15 minutach jazdy byliśmy już na lodowisku. Bawiliśmy się jak małe dzieci. Łukasz i łyżwy to nie jest dobre połączenie. Co chwile się wywalał, a ja się z niego śmiałam, ale mimo tego i tak co roku mnie na nie wyciąga. Po tym pojechaliśmy do przytulniej kawiarenki gdzie wypiliśmy czekoladę. Bywamy tutaj dosyć często więc co się dziwić jak obsługa mówi do nas po imieniu. Usiedliśmy w tym samym miejscu co zawsze czyli w kącie przy kominku i zamówiliśmy to co zawsze ( czekoladę i sernik na zimno). Tak siedząc i czekając na nasze zamówienie zaczęłam wspominać tamte lata. Od 15 roku życia tutaj przyjeżdżam z Łukaszem i tylko z nim. Nawet Kuba nie wiedział o tym miejscu. On wolał spędzać czas w bardziej znanych kawiarniach czy restauracjach. I to też nas różniło, bo ja wolałam iść to takich domowych restauracji gdzie czujesz się jak w domu czy u babci. Tak przy natłoku wspomnień łzy pociekły mi po policzkach. Przyjaciel to zauważył i zaczął się niepokoić. 
- Nic się nie stało Łukaszku - starłam łzy z policzków - tak mi się wzięło na te wspomnienia i się rozbeczałam - zaśmiałam się.
- Już myślałem, że coś się stało, chociaż dalej tak myślę, bo taka inna jesteś. Nie zachowujesz się jak zawsze. Jesteś spokojna, cicha i dziwna, nie poznaje cię miśka. Coś się stało ? Ktoś ci coś zrobił ? Ten Zbyszek cię skrzywdził ?
- W żadnym przypadku mi Zibi nic nie zrobił - uśmiechnęłam się - Nikt mi nic nie zrobił. Po prostu - nie wiedziałam jak mu to powiedzieć - dowiedziałam się, że mam nadciśnienie tętnicze i nie jest mi zbyt wesoło od wczoraj - popatrzyłam się w jego oczy. Widziałam, że się martwił, a tego chciałam uniknąć. Ma teraz trochę problemów na głowie i jeszcze moim będzie się przejmował - Tylko się nie martw. To może nie być to, bo objawy trochę mi się nie zgadzają. Jak przyjadę po świętach na Śląsk to zrobię jeszcze raz badania w innym szpitalu. Będzie wszystko okej - złapałam go za dłoń i lekko ścisnęłam uśmiechając się przy tym. Chciałam trochę rozweselić atmosferę więc zaczęłam opowiadać co się działo od ostatniej naszej rozmowy. I tak przy cieście i czekoladzie przegadaliśmy z 2 godziny. Po mile spędzonym czasie zaczęliśmy się zbierać. Ubraliśmy się, Łukasz zapłacił i wyszliśmy na dwór. Poszliśmy się przejść do pobliskiego parku. Uwielbiam chodzić w zimę na spacery i do tego jeszcze  robić zdjęcia. Pochodziliśmy z 15-20 minut i postanowiliśmy wracać do domu. Długo nie jechaliśmy, bo dom, w którym spędziłam zaledwie 4 miesiące był oddalony o 10 minut jazdy. Tak jak już wspomniałam dom, w którym spędziłam 4 miesiące był spadkiem dla Bartka po jakiejś dalekiej ciotce, z którą utrzymywał dobry kontakt. Czułam się w nim jak księżniczka. Gdy przyjechaliśmy do domu mama z Bartkiem czekali już na zewnątrz. Poszłam przywitać się z opiekunami, zostawiając Łukiego z walizką ( bo i tak by ją wziął ). Mama jak zwykle się rozpłakała, a ja z nią ( tak już mamy w zwyczaju :P). Weszliśmy do domu i od razu mogła poczuć zapach świąt. Rodzicielka od samego rana gotuje, piecze i co tam jeszcze można robić, a Bartek z Łukaszem ubierali choinkę, która się teraz pięknie prezentuje w salonie. Oczywiście prawdziwa musi być, bo bym zabiła jak by była sztuczna. Rozebrałam się i poszłam się przywitać z siostrami. Hanka leżała na sofie, ponieważ ciepielęga złamała kości w śródstopiu, bo skakała po schodach i źle stanęła na stopę. Mania za to była u siebie w pokoju więc wybrałam się tam. Niedawno wyszła po raz kolejny z Ośrodka dla uzależnionych. Mama z Bartkiem nie wiedzą jak mają już jej pilnować by nie paliła i nie piła. Przepisali ją nawet do prywatnej szkoły, żeby unikała starego towarzystwa. Zapukałam w drzwi i jak zwykle cisza. Zapukałam kolejny raz i tylko usłyszałam wrzask
- Nigdzie nie idę. Zostawcie mnie w spokoju !
- Nawet ze mną się nie przywitasz - otworzyłam troszkę drzwi i wychyliłam się za nich. Ta szybko wstała i podbiegła do mnie, przytulając mocno. Mimo to, że nie miałyśmy miłych początków i mnie nienawidziła za to, że powstrzymałam ją od wstrzyknięcia heroiny (kilka razy) i od samobójstwa, to i tak się kochałyśmy. 
- Mamy do pogadania kochana.
- Kolejna osoba. - wiem, że wtedy wywróciła oczami - Wiem już wszystko i to się zmieni. Chodzę na terapię i takie tam. Błagam cię przynajmniej mnie ty oszczędź. 
- I tak pogadamy - wystawiłam jej język - chodź, zejdź na dół. - poprosiłam
- Okej, ale to tylko dla tego, że ty jesteś. - uśmiechnęła się i poszła ze mną. Ja jeszcze wstąpiłam do mojego pokoju po aparat i telefon i także zeszłam na dół. Siatkarz pomagał mamie w kuchni, przez co byłam zadowolona, bo akurat to jedyny okres gdzie nienawidziłam gotować. Miałam takiego stracha, że zaraz coś zepsuje i tak się zazwyczaj działo więc wolałam unikać tego miejsca w tym okresie. Podłączyłam aparat do telewizora i pokazałam zdjęcia, które do tej pory zrobiłam. Jakieś kilkaset widziałam pierwszy raz, a to dla tego, że "ukradli mi" aparat i zaczęli robić sobie selfie. Hanka strasznie mi zazdrościła, że znam siatkarzy i powiedziała, że na ferie do mnie wbija. I tak do godzin popołudniowych spędziłam czas, a później postanowiłam, że wyjdę z psami na spacer. Wzięłam ze sobą Mańkę, bo uważałam, że najlepiej będzie porozmawiać i nikt nam nie przeszkodzi. Ubrałam się ciepło ( zamiast max'ów miałam trapery). Dwa rottweiler'y nie musiałam zapinać w smycz, ale tych urwisów to akurat musiałam, bo znowu wpadli by w śnieg i nie mogłabym ich znaleźć. I tak połowę drogi to przeniosę na rękach, bo dupki im zmarzną. Tak jak obiecałam porozmawiałam z nią. Widać, że stara się z tego wyjść i cieszę się z tego. Pochodziliśmy z półtorej godziny i postanowiliśmy wracać. 
Do kolacji wigilijnej praktycznie nic nie robiłam, pomogłam jedynie nakryć stół. Potem poszłam się przebrać i pomóc w przynoszeniu potraw. W rodzinnym gronie ( wraz z Łukaszkiem) spędziliśmy ten czas wigilijny.

 W drugi dzień świąt obudziłam się z przeszywającym bólem głowy. Narzuciłam na siebie tylko duży sweter, bo spodnie od dresu już miałam na sobie. Schodząc po schodach zrobiło mi się czarno przed oczami, szumiało mi w uszach i dalej nic nie pamiętam, bo zemdlałam. 
Próbowałam otworzyć oczy, ale rażące światło mi to uniemożliwiało.  Po kilku próbach w końcu mi się udało. Zobaczyłam, że nie jestem w domu tylko w sali szpitalnej, a koło siebie mamę, Bartka i Łukasza. Strasznie mnie głowa bolała i nie mogłam nic powiedzieć. Po kilku minutach przyszedł lekarz.
- No Doma widzimy się po raz kolejny - uśmiechnął się, co ja odwzajemniłam- a obiecałaś, że nie będzie kolejnej wizyty w szpitalu chyba, że porodówka. 
- No tak wyszło doktorku - powiedziałam zachrypniętym głosem. Lekarz jest znajomym Bartka i prowadził mnie gdy przyszłam na usunięcie migdałków jak i wyrostka robaczkowego. - Doktorze co mi jest. Niby mam nadciśnienie tętnicze, ale nie wszystkie objawy się w tym zgadają. Miałam jeszcze raz zrobić badania, ale to dopiero po świętach. W ogóle to co mi się stało ? 
- Zemdlałaś i spadłaś ze schodów, uderzając przy tym głowa o podłogę z dużej wysokości. Byłaś nieprzytomna przez kilka dni. Zrobiliśmy badania i z głową jak i z innymi częściami ciała jest wszystko okej, na szczęście. Tylko niepokoi mnie ta choroba.
- Jaka choroba ? Ile dni byłam nieprzytomna ?
- Przez 4 dni spałaś. Prawdopodobnie masz anemie, tak wskazują na to objawy i część wyników, które już mam przy sobie. 
- Czyli to jednak anemia. 
- Nie mówię tak, bo to nie jest jeszcze na 100 procent, ale spokojnie z tym też można trenować - dotknął mojego ramienia i się uśmiechnął.- zostaniesz tutaj jeszcze tydzień. 
- Ale przecież ja mam szkołę i jeszcze jest końcówka semestru.- zaniepokoiłam się trochę. Każdemu nauczycielowi "odwala" na koniec semestrów i robią jak najwięcej się da sprawdzianów i kartkówek. 
- I tak szybko nie zawitasz w szkole, bo musisz odpocząć. Dwa tygodnie od wyjścia ze szpitala i możesz po tym czasie wrócić.
- Że ile ?! 
- Spokojnie - uśmiechnął się, a mi do śmiechu nie było - Ada z Bartkiem już wszystko załatwili. Nic się nie stało i nauczyciele wystawią ci oceny z tego co masz, a z tego co słyszałem to masz bardzo dobre stopnie.
- No zaprzeczyć nie mogę. No dobra jak mus to mus. 
I tak przeleżałam cały tydzień. Dobrze, że przynieśli mi komputer, bo chyba bym się zanudziła na śmierć, a prawie do tego doszło, bo przez 3 dni nie mogłam połączyć się z internetem w szpitalu, aż w końcu przywieźli mi z domu. Niestety mój telefon ucierpiał przy moim upadku i teraz nie nadaję się nawet do naprawy, bo to chyba by wyniosło więcej niż kupienie takiego samego, nowego telefonu. Moja xperia z cała się potłukła, z przodu i z tyłu. Więc obiecali mi kupić nowy, ale na razie jestem bez niego. W piątym dniu mojego pobytu tutaj przyszedł doktorek z nie najlepszymi wieściami. 
- Jak się czujesz Dominika ?
- No niby lepiej, ale nie aż tak dobrze. Ma już doktor wyniki ?
- Tak mam i nie będą dla ciebie dobre. Tak jak już przeczuwaliśmy masz anemię. Dostaniesz odpowiednie leki i przez najbliższy miesiąc masz zakaz trenowania. Wszystkie wyniki przekaże ci w teczce i dasz je swojemu klubowemu lekarzowi. Jutro będziesz miała wypis i będziesz mogła iść do domu. - lekarz usiadł koło mnie i dotknął mojego ramienia - ej uśmiechnij się przecież anemia to nie wyrok śmierci. Fakt nieleczona może do tego doprowadzić, ale ty już jesteś pod naszą opieką i dostajesz leki. Będziesz mogła dalej trenować, ale musisz teraz odpocząć, bo masz przemęczony organizm. Twoja koleżanka przecież też ma anemie i gra dalej. - uśmiechnęłam się i przytuliłam doktorka. 
- Dziękuje za wszystko. Bez ciebie to nie wiem co by się stało.
- To moja praca i musiałem ci pomóc. I nawet nie myśl co by się stało - odsunął się ode mnie i poszedł w kierunku drzwi - teraz to ty się zajmij tym siatkarzem i miejcie małe Bartmany, bo cały facebook gwiżdże o tym - złapałam poduszkę i rzuciłam w jego stronę, ale nie trafiła w niego, bo zamknął drzwi. 
- Głupek - krzyknęłam i wstałam po poduszkę. Było już po 21 więc postanowiłam iść spać, będąc dobrej myśli, że wszystko będzie dobrze. 



******
Witam Was Kochane :D. 
No trochę mi się rozdział nie podoba :/, ale postaram się następny napisać lepiej :). Kolor czcionki teraz biały :P
Kanarki pokonane w piątek i czekamy na zwycięstwo dzisiaj :P. 
A teraz historyjka z życia wzięta :P
Wczoraj oglądam powtórkę meczu z piątku i nagle pokazują Rezende jak łapie się za głowę, bo nasi zdobyli punk i moja mama to oglądając skomentowała to tak " poczekaj zaraz będzie słuchawką rzucał " hahahhah No mamuś KOCHAM CIĘ <3.

Chciałabym w wakacje dodawać co 2 dni nowy rozdział, ale nie wiem czy jest sens i w ogóle czy to czytacie więc mam prośbę kto przeczyta to niech napisze komentarz. Nie musi to być jakaś długa notka, może to być jakaś minka lub co tam już chcecie :P
PS. Jest i folder ze zdjęciami :) Zaprasza do obejrzenia :P

niedziela, 15 czerwca 2014

Rozdział 17


- Okej, już wszystko wiem i nie będę pani trzymać w niepewności. Ma pani nadciśnienie tętnicze. - powiedzial lekarz, a mnie wmurowalo w to siedzienie. Poczułam jak po policzkach spływają słone łzy.
- To jest nie możliwe, musieliście się pomylić, ja nie mogę na to chorować. Dziadek umarł na to, ja nie mogę ... - rozpłakałam się już całkiem. Zbyszek przytulił mnie i próbował uspokoić. Lekarz wszystko przekazał siatkarzowi, bo ja nie byłam w stanie nikogo słuchać. Podał teczkę z wynikami i receptę z lekami jakie trzeba wykupić. Po wyjściu z gabinetu poszliśmy do samochodu. Uspokoiłam się do takiego stanu, gdzie tylko mi łzy spływały. Pojechaliśmy do apteki gdzie Zibi poszedł wykupić leki, a ja zostałam w samochodzie. Patrzyłam przez to okno i myślami byłam gdzie indziej. Czy ja w końcu nie mogę być szczęśliwa ? Najpierw ta zdrada, później przez moją głupotę ta akcja ze Zbyszkiem teraz ta choroba. Niby można ustabilizować objawy, ale ja i tak w to nic nie wierzę. Dziadek wszystkiego próbował i umarł na zawał 2 miesiące po dowiedzeniu się o chorobie. Po 5 minutach Zbyszek przyszedł i gdy wyjechał na ulicę kierował się w stronę Żor. 
- Zawróć jakoś, ja chcę jechać do Dąbrowy - powiedziałam nie patrząc się na niego. 
Przy najbliższym rondzie skręcił w odpowiedni wjazd kierujący na Dąbrowę. Po 20 minutach przyjechaliśmy pod moje tymczasowe zamieszkanie. Wysiadłam i skierowałam się razem z nim do domu. Akurat była ciocia z wujkiem wiec nie musiałam wyciągać kluczy. Kasia czekała na przedpokoju, bo trochę ją zdziwiło, że przyjechaliśmy. Gdy weszliśmy do domu to bez żadnego przywitania zdjęłam buty i poszłam do pokoju. Tam rozebrałam się z kurtki i sukienki wraz z rajstopami i założyłam dres. Położyłam się do łóżka i najzwyczajniej na świecie się rozbeczałam. Siatkarz tam na dole zapoznał się z ciocią i wujkiem i przeszedł do sedna sprawy. Opowiedział wszystko i przekazał teczkę z wynikami wraz z lekami. Kasia chciała mu oddać pieniądze za te leki, ale Zibi ich nie przyjął. Kobieta wręcz nalegała żeby je wziął, ale on był nieugięty i dalej trzymał na swoim. Poprosił ją tylko czy mogłaby wskazać mój pokój. Po chwili byliśmy  razem w pomieszczeniu.  Płakałam dalej, a Zbyszek usiadł koło mnie i próbował uspokoić, pocieszyć. 
- Misia, proszę nie płać. Ja wiem, że ci jest ciężko, ale przecież da się to wyleczyć.
- Ta gówno prawda. Tak samo to powiedzieli dziadkowi i co. Po 2 miesiącach zmarł. Wiec nawet możesz się ze mną pożegnać, bo nie wiadomo kiedy nadejdzie mój koniec - mówiąc to podniosłam się do pozycji siedzącej. 
- Przestań tak mówić ! Będziesz żyła jeszcze długo, że zobaczysz swoje prawnuki. Domiś nie mów tak więcej. - mówiąc to Zbyszek, położył swoje dłonie na moich policzkach i dotknął czołem mojego. Szlochałam, a łzy płynęły po moich policzkach po czym po chwili zostały starte kciukami siatkarza. Lekko musnął moje wargi swoimi, po czym wtuliłam się w niego. Nie byłam zła za ten gest czy ruch z jego strony. W tej chwili potrzebowałam tego, tej miłości, bycia ze mną z jego strony. Wtulona w niego przepłakałam z 20 minut po czym już mi się odechciało. 
- Będziesz na wigilii ? 
- Jakoś nie mam ochoty. Nie byłabym w stanie tam wysiedzieć z 10 minut.
- Może nie będzie, aż tak strasznie. Chodź przynajmniej złożysz życzenia i chwile posiedzisz. 
- Nie Zbyszek, to nie jest dobry pomysł. Wszystkim zepsuje tylko humor. Powiedz, że musiałam wcześniej wyjechać. 
- Okej. Rzeczy przywiozę jutro z rana, zadzwonię później. Do widzenia skarbie. - po czym oderwaliśmy się od siebie i pocałował mnie w czoło. 
- Do widzenia i dziękuje za wszystko - pocałowałam go w kącik ust. Zeszłam z niego i położyłam się pod kołdrą. Ten wyszedł z pokoju i skierował się do drzwi wyjściowych. Pożegnał się z moimi opiekunami i wyjechał w stronę własnego mieszkania. Ciocia przyszła do mnie i położyła się za mną przytulając mnie do siebie. 
- Wszystko będzie dobrze. Nie martw się, zrobimy wszystko byś z tego wyszła. 
- Ale ciociu... 
- Heniek zmarł, bo za późno się o tym dowiedział i lekarze za wolno zareagowali. Ty z tego co tam jest w tych wynikach masz wczesne stadium nie zagrażające życia. W ogóle tak dla świętego spokoju zrobimy jeszcze raz te badania po świętach w innym szpitalu, bo coś mi się nie podoba w tych papierach, ale to później. Na razie ciesz się świętami i spędzeniem tego ostatniego dnia ze znajomymi. 
- Nie ciociu ja chyba nie pójdę. Nie mam ochoty psuć sobie i innym humoru. 
- No ty chyba zwariowałaś. Idziesz i koniec. Zrobiłam już ciasto i Ania za godzinę przywiedzie ci sukienkę. Akurat nie tą co kupiłaś specjalnie na ta okazję, ale inna i co zostawiłaś kiedyś u nas. - ciocia się uśmiechnęła i przytuliła mnie. - Na którą masz ?
- Na 19. 
-  To o 18 wyjedziecie z Andrzejem. Teraz się prześpij z godzinkę, a około 16 wstaniesz i się wyszykujesz. Obudzę cię, a teraz idź spać - ciocia pocałowała mnie w czoło i poszła zamykając drzwi.
Ta godzina spania, to tak jak drzemka 10 minutowa. Dokładnie o 16:10 ciocia zawitała do mnie z sukienką i wysłała do łazienki. Tam na umytą i zmazaną od starego makijażu twarz nałożyłam nowy make-up. Teraz nie było widać śladu, że płakałam. Upięłam włosy w koczka i założyłam sukienkę. Do tego czarne rajstopki, czarne lity i czarna torebka. Biżuterię postanowiłam na złotą. Zeszłam na dół to akurat ciocia pakowała ciasto. Uwielbiałam robić z nią w Święta Bożonarodzeniowe tartę i przystrajaliśmy ją jak najbardziej świątecznie. Dochodziła 18 więc ciocia zawołała wujka by już schodził. Założyłam płaszcz i wzięłam torebkę. Wzięłam od Kasi ciasto i podziękowałam za wszystko. Dałam jej buziaka w policzek i poszłam razem z wujkiem do samochodu. Ciasto położyłam do tyłu i zabezpieczyłam tak by nie latała po "całym samochodzie". Było trochę samochodów na ulicach więc dotarliśmy do Jastrzębia kilka minut po 19. Wzięłam ciasto i poszłam w kierunku hali gdzie później skierowałam się do sali konferencyjnej. Otworzyłam drzwi, a wszystkich oczy skierowały się na mnie. No tak, co się dziwić jak przyszłam ostatnia i miało mnie nie być, ale jak się później dowiedziałam to Zibi nie powiedział tak dużo osobą, że nie przybędę. Przywitałam się ze wszystkimi i poszłam dać ciasto, a później skierowałam się w miejsce puste gdzie "specjalnie" czekało na mnie. Zbyszek wstał i pomógł mi zdjąć płaszcz, po czym poszedł go odwiesić. Jak na niego patrzyłam w tej czerwonej koszuli w kratkę, która opinała jego bicepsy to kolana mi miękły, wyglądał bardzo seksownie. 
- Kochanie wszystko będzie dobrze, przejdziemy przez to razem i damy radę - powiedziała mi cicho do ucha Maja cały czas mnie przytulając. 
- Damy radę, musimy - też ją przytuliłam i tak samo powiedziałam cicho. Oderwaliśmy się od siebie i usiedliśmy. 
- Myślałem, że nie przyjdziesz ?- powiedział mi na ucho Zibi gdy już usiadł na swoim miejscu.
- Taki prezencik zrobiłam - uśmiechnęłam się do niego. 
- Ślicznie wyglądasz. 
- Dziękuje - posłałam w jego kierunku ciepły uśmiech. 
Po kilku minutach głos zabrał prezes po czym złożyliśmy sobie nawzajem życzenia. Jak zwykle i tu nie odbyło się bez zboczonych życzeń. Po złożeniu sobie nawzajem ze wszystkimi usiedliśmy i zjedliśmy potrawy wigilijne, tutaj ich było o wiele więcej. Posiedziałam może z półtorej godziny po czym powiedziałam, że muszę już iść, bo jutro mam wcześnie samolot. Pożegnałam się ze wszystkimi z osobna, a z Majką najdłużej mówiąc jej, że będziemy do siebie codziennie dzwonić. Zibi zaproponował odwózkę więc czemu nie skorzystać, od razu wskoczę po rzeczy. Pożegnał się także i poszliśmy do jego samochodu. Szybko się uwinęliśmy z podróżą, bo już po około godzinie staliśmy pod domem. Wysiadłam z samochodu i wzięłam swoją torbę. Poszłam w kierunku siatkarza, który stał oparty o samochód. 
- Do dopiero po świętach się zobaczymy ?- powiedział 
- Ten czas szybko zleci, nim się obejrzysz już będzie 2 stycznia i zobaczymy się na treningu. - uśmiechnęłam się do niego - Jeszcze raz wesołych świąt, pozdrów i złóż ode mnie życzenia twojej rodzinie. 
- Wesołych i ty tak samo ode mnie i calutkiej rodzince - uśmiechnął się i pocałował mnie i to nie tak normalnie w policzek tylko w usta. Nie no ja go kiedyś zabije. Zrobiłam mu wyjątek i odwzajemniłam ten pocałunek. Całował mnie tak delikatnie i czule. Teraz wiedziałam, że to ten jedyny i wiem, że mnie nie skrzywdzi. Oderwaliśmy się od siebie i ten cwaniacko się uśmiechnął. 
- Żebyś nie pomyślał, że to już ten moment. To taki kolejny prezencik - powiedziałam i się oddaliłam.
- To ja mogę jak najczęściej takie prezenty dostawać. - krzyknął w moją stronę. 
- Śnisz skarbie - posłałam mu buziaka w powietrzu i poszłam do domu.

********
Witam was kochane :). Cieszę się z liczby wyświetleń, bo ciągle rośnie :). Dziękuje za to <3. No wiec co powiecie o tym rozdziale ? Przepraszam bardzo za powtórzenia :).  Teraz kolor czcionki jest mandarynkowy :P.
CZYTASZ+KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ :D

W tym tygodniu spełniły się moje marzenia. Do mojej szkoły zawitał Marcin Prus i mieliśmy z nim spotkanie, a później trening :), a w piątek pojechałam na mecz do Katowic i miałam 4 w 1( 1. pojechać do Katowic, 2. Być w Spodku, 3. Być na meczu, 4. Zobaczyć siatkarzy ). Był to najlepszy tydzień jaki mogłam sobie wymarzyć :). Zdjęcia zobaczycie w nowej zakładce :P. 

Pozdrawiam Dooma :).

PS. Blogger znowu nawala i nie mogę dodać zdjęć więc w najbliższych dniach powinny się ukazać :)

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Rozdział 16


"Wiesz prosiaczku... miłość jest wtedy ... kiedy kogoś lubimy... za bardzo."

 Obudziłam się w znajomym mi pomieszczeniu. Musiałam zasnąć w samochodzie, bo pierwsze co zobaczyłam po przebudzeniu to Zbyszka sypialnię. Wstałam i udałam się na dół. Siatkarz miał mieszkanie dwupiętrowe co od zawsze mi się podobało. Przechodząc zobaczyłam w salonie godzinę. Było grubo po 21, a mi się jeszcze kłaniała pogawędka z Zibim. Weszłam do kuchni i od razu poczułam jak mi burczy w brzuchu. Zbyszek stojąc przodem do kuchenki zaśmiał się i wyłączył palniki
- Wyspałaś się ? - zapytał 
- Niezbyt, masz strasznie niewygodne łóżko - powiedziałam z ironią i się zaśmiałam. 
- To chodź głodomorze zjeść kolację - Zibi miał w rękach talerze i poszedł do salonu. Ja zaś wzięłam szklanki z napojem i poszłam za nim. Usiadłam na krześle na przeciwko niego i zaczęłam konsumować kolację. To było niebo w gębie. Jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrej lasagne, a jadłam już ją kilka razy z rąk włoskich mistrzów kuchni. Po zjedzonym posiłku zaproponowałam, że posprzątam za tą przepyszną kolację. Zaniosłam brudne naczynia do kuchni i włożyłam je do zmywarki wraz z tabletką. Zamknęłam i włączyłam. Poszłam umyć ręce, a później skierowałam się do salonu. 
- To co możemy porozmawiać ? - zapytałam się siadając na kanapie. Zbyszek kiwnął głową na znak, że mogę mówić. Wzięłam głębszy wdech.
- Przemyślałam tą sprawę co kilka miesięcy temu się wydarzyła.- spojrzałam na Zibiego. Tak jakby się nagle ożywił. - Wiem, że ci zależy na mnie, a mi na tobie. Daj mi jeszcze troszkę czasu. Jak będę wiedziała, że to odpowiedni moment to to zauważysz - uśmiechnęłam się do niego co odwzajemnił. Złapał mnie za dłoń i lekko pociągnął tak, że moja głowa wylądowała na jego torsie, a rękę położył na ramieniu. 
- Tyle już wyczekałem to i jeszcze trochę poczekam - pocałował mnie w skroń. Uśmiechnęłam się i cieszyłam się, że zgadza się z moją decyzją. 


Rano obudziłam się wyjątkowo wyspana jak na 6. Wyłączyłam budzik i spojrzałam w bok. No po prostu takiego atakującego to ja nigdy nie widziałam. Wyglądał tak słodko, taki mój aniołek. Zaśmiałam się po cichu i wstałam próbując go nie obudzić. Zrobiłam jeszcze mu zdjęcie, bo nie mogłam się oprzeć. Zeszłam do kuchni by przygotować śniadanie. Postawiłam na jajecznicę ze szczypiorkiem i kanapki. Akurat jak nakładałam na talerze jajecznicę Zbyszek schodził na dół. Postawiłam śniadanie na stole i zawołam go do salonu. Ten spojrzał na dzisiejsze śniadanie i tak się ucieszył jak dziecko, które dostało cukierka. 
- Moja ulubiona jajecznica. Dziękuje - pocałował mnie w policzek 
- Nie ma za co - uśmiechnęłam się i usiadłam na krześle, tak samo ja siatkarz. - To za wczorajszą kolację. Lepszej lasagne nie jadłam, a uwierz, że jadłam we Włoszech u mistrzów wiec jest co pochwalić. 
- E tam. Nauczyła mnie mama to robić, a że mamusia najlepiej gotuje to ją robię.
- To masz wspaniałą mamę - uśmiechnęłam się i zaczęłam jeść. Jak zwykle ja zjadłam dwie kanapki i moją porcję jajecznicy i byłam już pełna, a ten zjadł chyba z 8 kanapek i dodatkową porcję jajecznicy i jeszcze mu brakowało. Zaczęłam się śmiać jak wziął jeszcze dwa pomidory z lodówki i zaczął je wcinać. I to ja dużo jem, ta jasne. 
Zebraliśmy naczynia ze stołu i razem włożyliśmy do zmywarki. Umyłam ręce i poszłam do sypialni atakującego po rzeczy na klasową wigilię. Wszystko zabrałam do łazienki i zamknęłam się by coś jemu głupiego nie przyszło do głowy. Umyłam się moim ulubionym, wiśniowym żelem pod prysznic. Wyszłam i wytarłam się dokładnie, a później nabalsamowałam ciało. Na umyte i mokre włosy spryskałam wiśniową odżywką. Odczekałam kilka minut i zaczęłam je suszyć. Gdy były już suche to podkręciłam je lekko. Założyłam rajstopy, a później sukienkę. Popsikałam się moimi ulubionymi perfumami i wyszłam z łazienki. W pokoju założyłam złote dodatki, a na przedpokoju buty. Uwielbiam wysokie koturny. Były o wiele wygodniejsze niż szpilki czy obcasy, pomijając lity. Akurat jak założyłam buty to Zibi schodził z góry. Stanął w połowie schodów jak wryty. Wypuścił głośno powietrze z płuc. Zaśmiałam się i zobaczyłam się w lustrze czy jakoś nie tak wyglądam. Ten baran ciągle stał i patrzył się na mnie jak by mnie pierwszy raz widział. 
- Coś nie tak ? - zapytałam się jego. Raczył mi odpowiedzieć po kilku minutach.
- Nie, właśnie raczej odwrotnie - uśmiechnął się i podszedł do mnie. Obrócił kilka razy i znowu się uśmiechnął, a praktycznie to gębę miał cały czas jak banan. - Prześlicznie wyglądasz - cmoknął mnie w policzek. Ha teraz nie czuje się przy nim taka niska w tych butach. Zawsze musiał się schylać by mnie pocałować, a teraz było idealnie. Był tylko o kilka centymetrów wyższy. - Nie za wysokie te buty ?. - zilustrował je. 
- Nosiłam wyższe - uśmiechnęła się i założyłam płaszcz. Wzięłam torebkę wraz z prezentami ( dla wylosowanej osoby i dla Majki ). Zeszliśmy na dół na podziemny parking i wsiedliśmy do mojego ukochanego autka. Po przejechaniu 15 minut Zbyszkowe audi zatrzymało się przed szkołą.
- Puść strzałkę lub napisz sms kiedy mam wyjeżdżać po ciebie, okej ?- zapytał
- Okej. Dziękuje za wszystko - cmoknęłam go w policzek i wysiadłam z auta. Szybkim krokiem udałam się do szkoły, a później do naszej klasy. Na wejściu radośnie przywitałam się ze wszystkimi. Położyłam prezenty pod choinkę, rozebrałam się z płaszcza i powiesiłam go na specjalnym wieszaku przygotowanym przez Ferdka. Usiadłam na krześle i zobaczyłam co tam upichcili na tą wigilię. Nie wszystkie osoby miały to zadanie do wykonania. Każda miała co innego, a na mnie trafiło ubieranie choinki co zrobiłam wcześniej z Krystianem. W tamtym roku ponoć też ubierał i zbił 6 bombek, ale w tym roku zrobił postępy i zbił tylko 3. Jestem z niego dumna. Stół był w połowie wigilijny, a w połowie nie. Były krokiety, uszka, pierogi, barszczyk, kompocik, chipsy, paluszki, popcorn, ciastka, cola, fanta, sprite. Jak wszyscy przyszli to podzieliliśmy się opłatkiem i złożyliśmy sobie życzenia. Jak to przystało na licealistów, większość życzeń były zboczone. Wcześniej się umówiliśmy, by na ten dzień zakopać topór wojenny z naszymi wrogami, by radośnie i świątecznie spędzić ten czas. Zjedliśmy te bardziej wigilijne posiłki, które były przepyszne. Jak tylko Fredek musiał wyjść na chwilę w chłopakach obudziły się gimbusy i zaczęli podpalać paluszki i popcorn. Tak śmierdziało w tej klasie, że jak przyszedł Fredziu to od razu się spytał czy nie spaliliśmy czyjejś skórzanej kurki, bo tak śmierdzi. Natychmiastowo zaprotestowaliśmy, że to chyba gdzieś opony palną dlatego tak brzydko pachnie. Ten tylko pokręcił głową i usiadł na swoim miejscu. Miło i śmiesznie się rozmawiało, gdy nagle do klasy przyszli przebrani nasi chłopcy w strój Mikołaja i dwóch elfów. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Oni nie byli zbytnio zadowoleni, bo musieli odpracować karę, ale dla większego humoru święty Mikołaj wziął krzesło i każdego po kolei przywoływał wy usiadł mu na kolanie. No jak to zwykle na ochotnika poszli najwięksi idioci z klasy ( w pozytywnym sensie :P). Później poszły dziewczyny, a na końcu musieli iść reszta chłopaków. Śmiechu było przy tym dużo. Później rozdano prezenty. Ze wszystkimi umówiliśmy się tak by podarunki nie były za drogie, kreatywne i śmieszne. Najlepiej jak w części zrobi się samemu. Tak więc jeden prezent wylosowałam dla największego zboczeńca w klasie, a drugi umówiłyśmy się z Majką, że podarujemy je sobie nawzajem . Temu zbokowi kupiłam prezerwatywy i napisałam karteczkę by się zawsze zabezpieczał, bo jeszcze ciocią nie chcę zostać. Pudełko na prezent zrobiłam sama. Jak wszyscy zobaczyli co dostał w prezencie to wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęli mi gratulować.  Majce w połowie zrobiłam sama, a w połowie to Rafał musiał mi pomóc, bo jej prezentem była koszulka. Z przodu było jej zdjęcie wraz z Michałem, a z tyłu napis " Rodzina Dzików". Koszula była w jej znienawidzonym kolorze czyli neonowym różowym. Pudełko też zrobiłam własnoręcznie. Zaśmiała się widząc tę koszulkę i już powiedziała, że to jej najulubieńsza. Tak samo jak ona dostałam od niej koszulkę ze zdj. moim i Zbyszka, a napisem z tyłu było " Rodzina Bartmanów ". Zaśmiałam się i podziękowałam jej za ten prezent. A od mojego wybrańca, którym okazał się Krystian dostałam dużo żelków i zrobione musli. Jak to zobaczyłam to zaczęłam się śmiać, aż mi powietrza brakowało i jak pokazałam wszystkim co dostałam to tak samo zareagowali. Podziękowałam i dałam mu buziaka w policzek i otworzyłam paczkę moich ulubionych żelków czyli kwaśne spaghetti. To także i ulubione żelki całej klasy więc po 2 min nie było śladu po nich. Po 2 godzinach dobrej zabawy postanowiliśmy się zbierać. Napisałam wiadomość do siatkarza, że my już sprzątamy sale i zaraz będziemy wychodzić. Jak zwykle nikomu się nie chciało więc to się przedłużyło. Jak klasa była czyściutka to pożegnaliśmy się i jeszcze raz złożyliśmy sobie życzonka. Wyszłam przed szkołę i zauważyłam Zibiego wiec przytuliłam Maję i powiedziałam, że później zadzwonię. Poszłam w stronę samochodu i wsiadłam do niego. Razem ze Zbyszkiem pojechaliśmy do Katowic do szpitala. Jak obiecałam, że zrobię te badania to nie ma odwrotu. Po jakiejś godzinie zajechaliśmy pod budynek gdzie ciocia i wujek pracują. Przynajmniej nie będę musiała czekać 4 godziny. Poszłam do recepcji by zapytać się, w którą stronę mam iść. Podała mi numerek pokoju i wskazała drogę gdzie mam się udać. Podziękowałam jej i razem z siatkarzem poszłam w wyznaczonym kierunku. Gdy dotarliśmy w wyznaczony punkt, powiedziałam Zibiemu by poczekał przed gabinetem, a sama udałam się do środka. Przywitałam się i powiedziałam w jakiej sprawie przyszłam. Piguła kazała mi usiąść na fotel i podwinąć rękaw by mogła mi się wkuć. Zrobiłam to o co mnie poprosiła i patrzyłam jak wbija mi igłę w żyłę. Od dziecka uwielbiałam na to patrzeć. Ogólnie lubiłam krew, nie brzydziłam się tego. Po pobraniu mi kilku próbek z krwią, podała gazik i kazała mi zacisnąć jednocześnie mówią mi bym tu została i poczekała na lekarza. Po 10 minutach przyszedł doktor i zmierzył mi ciśnienie, zbadał prace mojego serca, a także przebadał stetoskopem. Później przeprowadził rozmowę i kazał zostać na korytarzu z godzinę dopóki nie przyjdą wyniki badań krwi. Podziękowałam mu i udałam się do siatkarza. 
- Która godzina ?- zapytałam się, siadając na krzesełku.
- Za 3 minuty 14. I co ci powiedzieli ?
- Na razie to nic. Mam tutaj poczekać jakąś godzinę dopóki nie przyjdą badania krwi. - oparłam się o Zbyszka ramię i zamknęłam oczy. Modliłam się tylko by to nie była anemia. O innych chorobach nie było w ogóle mowy. Ucięłam sobie krótką drzemkę i obudziłam  się dopiero gdy lekarz zawołał mnie do gabinetu. Pociągnęłam atakującego za rękę, by poszedł ze mną. Weszliśmy do pokoju i usiedliśmy na krzesłach stojących przed biurkiem. Widziałam, że lekarz nie ma za wesołej miny więc obawiałam się najgorszego.
- Pani Dominiko mam jeszcze kilka pytań. Niektóre z nich mogą być niekomfortowe, ale muszę je pani zadać. - powiedział lekarz i popatrzył na mnie.
- Dobrze, postaram się odpowiedzieć. 
 - Czy pani chorowała na otyłość, miała problemy z nadwagą ?
- Nie. 
- Czy ktoś z rodziny chorował na nadciśnienie ?
- Ojciec choruje na nadciśnienie sercowe- naczyniowe i jeszcze dziadek chorował na nadciśnienie tętnicze. Więcej nie wiem.
- Dobrze, a czy pani bierze jakieś leki np. antykoncepcyjne ?
- Tak - Spojrzał się dziwnie na mnie i na Zbyszka. Chciało mi się w tamtej chwili roześmiać, ale nie wypadało - Mam silne bóle miesiączkowe, więc ginekolog przepisał mi je. Zażywam od roku. - uśmiechnęłam się do niego 
- Okej, już wszystko wiem i nie będę pani trzymać w niepewności. Ma pani nadciśnienie tętnicze. 

******
Przepraszam po raz już nie wiem który, bo za każdym razem to robię :P. Miałam dodać w weekend, ale byłam na Lednicy, a jak przyjechałam wczoraj to spałam do późna i później zapomniałam o tym. Piszcie co sądzicie o tym rozdziale, bo moim zdaniem trochę nie wyszedł. KOMENTUJCIE, BO TO BARDZO MOTYWUJE :). Jeżeli są jakieś błędy to śmiało możecie pisać :).  Pozdrawiam Dooma :).  
  

PS. Mam do was prośbę :). Nie wiem jakim kolorem czcionki wam się lepiej czyta więc z każdym nowym rozdziałem będzie inny kolor czcionki. Będzie ich około 5 więc napiszę przy ostatnim, który najbardziej wam leży, a wy jakbyście mogły odpisać. Pierwszy kolor to szary :P. Z góry wielkie dzięki :***