niedziela, 5 lutego 2017

Rozdział 67


Dwunastego października, czyli dokładnie w pierwszy dzień siódmego miesiąca ciąży, Zbyszek zabrał mnie do szpitala. Od rana bolał mnie brzuch, oboje się przestraszyliśmy. Dokładnie nie wiem co było przyczyną tych porannych bóli, mnie nie informowali bym się jeszcze bardziej nie denerwowała. Sama wyraziłam na to zgodę, nie chciałam by przez ten stres pogarszał się stan dzieci. Przekazałam pałeczkę mężowi. Wiedziałam, że podejmie właściwe decyzje w sprawie naszej trójki. Oczywiście każde podanie leku i każdą czynność jaką mieli wykonać na mnie lekarze,siatkarz konsultował to z naszymi mamami oraz spokojnie powiadamiał mnie co się stanie. Bardzo się o nas bał, mało angażował się w klubie, włodarze rozumieli naszą sytuację i wspierali nas jak tylko potrafili. Byliśmy im za to wdzięczni. Zbyszek chodził tylko na poranne treningi i na konsultacje z grupą informatyków, która dbała o dobre i profesjonalne statystyki zawodników. 
Dwa tygodnie po przyjeździe do szpitala, dwudziestego szóstego października, postanowili zrobić cesarskie cięcie, ze względu na złe wyniki badań potomków. Mąż niestety nie mógł być na sali operacyjnej. Jedynie kogo tam znałam to moja położna, na którą mogłam liczyć o każdej porze dnia i nocy. Lekarz prowadzący moją ciąże, stał obok i w razie problemów miał pomóc. Pierwsze dziecko, zdrowsze i silniejsze, wyciągnęli o godzinie 11.24. Gdy odczyścili drogi oddechowe od razu usłyszałam płacz. Pierwsze łzy szczęścia spłynęły po policzkach. Pierwszy kamień z serca spadł, zabierając ze sobą połowę zmartwień. Gdy osłuchali i stwierdzili, że może samodzielnie oddychać, na kilka sekund podstawili mi dzieciątko do twarzy bym mogła je ucałować. Kruczoczarne, poskręcane włoski całe w mazi były na całej główce kruszynki. Całe malutkie i drobniutkie ciałko było pokryte tą mazią, a pod nią widać było czerwone ciałko. Ucałowałam kilka razy tą drobną kruszynkę i zaraz musieli ją wziąć na badania. W odstępie pięciu minut na świat przyszło drugie słabsze dzieciątko. Malutka miała problemy z oddychaniem i jedynie krótkim kwiczeniem zasygnalizowała mi, że przyszła na świat żywa. Kolejny ciężar opadł i nie ciążył na sercu. Niestety nie mogli mi jej podać, bo musieli jej pomóc z oddychaniem i wykonać badania sprawdzające jej stan. Po wyciągnięciu łożyska lekarze podali mi leki, zaszyli macice i brzuch. Pielęgniarki odczyściły miejsce rozcięcia, również przetarły mokrymi gazami zaschniętą krew na ciele i inne płyny które widniały. Zaopatrzyły szwy i ubrały w koszulę. Gdy wyjeżdżałam z sali lekarze operujący mnie pogratulowali mi siły i wytrwałości. Natomiast na korytarzu powitał mnie Zbyszek i Ignaczaki. Siatkarz podszedł szybko do mnie. Złapał za prawą dłoń i pocałował w usta. 

-Dziewczynki żyją - zaciągnęłam się szlochem wjeżdżając do pokoju
- Wiem, pielęgniarka wyszła i mnie poinformowała. Jestem z ciebie dumny, bardzo cię kocham - gdy łóżko stało już pod ścianą, siatkarz podszedł do mnie i obdarował moje czoło pocałunkiem - dziękuje ci za danie mi dwóch pięknych córek - byłam w stanie tylko się uśmiechnąć. Poród i cały stres z nim związany bardzo mnie osłabił. 

Zdążyłam jeszcze podziękować Krzysiowi i Iwonce za to, że nie zostawili Zbyszka samego i zapadłam w długo wyczekiwany spokojny sen. 


Chodząc nerwowo po korytarzu czekałem na jakąkolwiek wiadomość o żonie i dzieciach. W duchu modliłem się by kruszynki urodziły się żywe i zdrowe. Dziękowałem Bogu, że na mojej drodze postawił takich ludzi jak Ignaczaki. Byli na każde zawołanie, jak tylko ich potrzebowaliśmy zawsze byli w stanie przyjechać. Mieć takich przyjaciół  to jak wygrać milion w totka. Po pewnym czasie usłyszałem bardzo głośny płacz dochodzący z sali operacyjnej. Pierwsze łzy zabłysły mi oczach. Odwróciłem się w stronę przyjaciół i szeroko się uśmiechnąłem, wypuszczając dużą ilość powietrza z płuc. Ignaczak wstał i poklepał mnie po plecach. Teraz zobaczysz jak to jest nie przesypiać nocy, bo ci dzieciuchy zgłodnieją, albo osrają się po same pachy. Dźwięcznie się zaśmiałem po usłyszeniu tych słów. W końcu po godzinie maszerowania po korytarzu, za drzwi sali wyłoniła się niska, przy kości kobitka w zielonkawym fartuchu i w zabawne wzorki czepku na głowę. Podeszła do nas z dużym uśmiechem na twarzy.

- Gratulacje panie Zbigniewie, piętnaście minut temu urodziły się panu córeczki - na sam dźwięk słowa "córeczki" dostałem dreszczy, a żołądek wywrócił się o 180 stopni. Uśmiech sam poszybował w górę, a łzy wytaczały indywidualne dróżki. Byłem tak szczęśliwy wiedząć, że teraz będę obraniał przez całym światem trzy wspaniałe kobiety. 
- Co z żoną ?- zapytałem gdy mogłem w końcu coś wypowiedzieć.
- Jest zmęczona, ale również jak pan szczęśliwa. Za chwilę powinna powrócić na salę.
- A co z córkami ?
- Pierwsza, ta silniejsza, waży 1627 g i mierzy 45 cm. Jest zdrowa i samodzielnie oddycha. Ze względu na urodzenie się dzieci w siódmym miesiącu będą musiały poleżeć w inkubatorach. Drugiej córce musieliśmy pomóc z oddychaniem, ale proszę się nie martwić, zakwiliła informując nas, że jest już z nami. Wbrew pozorom jest bardzo silna i walczy o każdy samodzielny oddech. U niej z wagą jest mniej więcej 1100, 1200 g, a mierzy 40 cm. Proszę się nie zamartwiać ich wagą, bo w szybkim czasie zaczną przybierać na wadzę. Gratuluje jeszcze raz - uśmiechnęła się szczerze i odeszła w nieznanym mi kierunku. 

Cały zaryczany przywitałem żonę. Jestem tak cholernie z niej dumny. Nie wyobrażam sobie innej kobiety na jej miejscu. Tylko Dominika mogła dać mi dwie prześliczne, bo na pewno są śliczne, księżniczki.


Po dwu godzinnej "drzemce" obudziłam się z nadzieją zobaczenia córeczek. Jak się dowiedziałam przez najbliższy miesiąc spędzą w inkubatorze, ze względu na urodzenie ich w siódmym miesiącu. Zbyszek po ubłaganiu położnej zobaczył nasze szkraby przez okienko sali na intensywnej.

- Są takie malutki i śliczne - zachwalał dzieci, nie mogąc się zachwycić nimi. 
- Pierwsza urodzona jest identyczna jak ty. Ma te kręcone, czarne włosiska - mówiąc to zaśmiałam się, ciągnąc go za jego lekko przydługie już włosy - ma twoje oczy zielone, te w których jestem zakochana - uśmiechnęłam się i pogłaskałam męża po twarzy- jak wygląda druga kruszynka ?
- Nie wiem czy coś widać - pokazał mi zdjęcie na telefonie malutkiego dzieciątka
- To nasze, takie malutkie ? - zapytałam się ze łzami w oczach
- Nasze - ucałował mnie w czoło dodając otuchy- pielęgniarki mówią, że jest dzielna i się nie poddaje. Jak na razie jest podłączona pod respirator, bo nie jest w stanie sama oddychać. Reszta ponoć pracuje samodzielnie, pomału, ale samodzielnie. 
- Aniołki nasze - uśmiechnęłam się i starłam pojedynczą łzę z policzków.
- Pielęgniarki poprosiły mnie o imiona by mogły wpisać na kartki i te bransoletki. 
- Ustaliliśmy już, że najmniejsza kruszynka będzie mieć na imię Marysia, po twojej babci.
- Ale jeszcze druga została - zaśmiał się
- Może Antosia ?
- O nie nie nie. Antonina nigdy w życiu !
- Małgosia ? - popatrzył się na mnie jak na wariata, przy czym się zaśmiałam 
- Jagódka ? - zaproponowałam
- Fajne, mało popularne, oryginalne. To starsza będzie nosić imię Jagoda, tak ?
- Twoja kopia będzie mieć na imię Jagódka - uśmiechnęłam się i pociągnęłam lekko Zbyszka bym mogła dać mu buziaka- Zbyszek ?
- Słucham ?
- Jesteśmy w końcu w pełni rodziną. Daliśmy szansę życia dwóm istotką. Mamy dwie wspaniałe córeczki. W końcu czuje się w pełni szczęśliwa, spełniona - uśmiechnęłam się do męża. 

Wiem, że on również w tej strefie prywatnej czuje się spełniony. Może i nie byliśmy przygotowani na tak wczesne założenie rodziny, ale los sprawił, że mogliśmy podarować życie. Ten Ktoś kto nad nami czuwa obdarował nas wielkim darem. Niespełna trzy lata temu dowiedziałam się, że nie mogę mieć własnych dzieci. A teraz jestem szczęśliwą mamą dwójki wspaniałych dziewczynek.  


*********
Witam <3
Na początku chciałabym przeprosić za jakiekolwiek błędy, pisałam ten rozdział w przypływie weny, a jest już po północy i nie jestem w stanie sprawdzić tych błędów dokładnie :)

Dziękuje dziewczyną, które tutaj są i komentują :). Osobą, które czytają, a nie komentują również bardzo dziękuje i zachęcam takie osoby do napisania komentarza. Wystarczy sama buźka ":D", a ja już mam przypływ energii do pisania :). 

Pozostaje mi tylko podziękować za wszystko :) Mam nadzieję, że w takim samym gronie ( ma może i większym :P) spotkamy się przy następnym rozdziale <3

Pozdrawiam Dooma :).