piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 65



Dwa lata później

Zaczął się maj. Sezon klubowy we Włoszech się zakończył, czas pakować graty i wracać do Polski. Dwa lata spędzone w Modenie były fantastyczne. Zbyszek czuł się dobrze z klubie, dlatego przedłużył kontrakt o rok. Ja za to mogłam dłużej współpracować z Cristiano. Decyzja o nieobowiązkowych praktykach była jedną z najlepszych jakie podjęłam. Cris całą swoją wiedzę przekazywał mi najlepiej jak potrafił. Nauczyłam się więcej od niego niż na studiach. Chodziłam na uczelnie gdzie on wykładał, a po tym pracowałam w szpitalach z mniej chorymi pacjentami. Zaczęłam więcej czytać i uczestniczyć w konferencjach. Czułam, że spełniam się w tym zawodzie. Swoją zdobytą wiedzę wykorzystywałam gdy Zbyszek przegrywał mecze i był bardzo zdenerwowany, że bez kija to do niego nie można było podejść. Robiłam mu wtedy herbatę ziołową, wysyłałam go pod prysznic, później rozkładaliśmy się na sofie i piliśmy napój. Mężowi wtedy odchodziło zdenerwowanie i stres, mógł spokojnie porozmawiać. 
Kilka tygodni po ślubie, poszłam razem z chłopakiem do lekarza by rozpocząć terapię. Chciał pójść ze mną, by mnie wesprzeć. Zdecydowaliśmy się na jednego z najlepszych lekarzy w Warszawie. Doktor Jerzy ucieszył się gdy zobaczył nie tylko mnie, ale i Zbyszka. Po długiej rozmowie i dowiedzeniu się wszystkiego, przepisał mi na sam początek leki hormonalne. Poinformował nas, że terapia może potrwać latami, nie każda metoda może zadziałać, a w ostateczności zostaje inseminacja lub in vitro. Siatkarz również przeszedł badania, lekarz chciał mieć stu procentową pewność, że moja niepłodność jest spowodowana przez chorobę jajników. Po pierwszych badaniach mógł potwierdzić, że od Zbyszka strony jest wszystko w porządku więc polecił mu witaminy z grupy A, C i E na poprawienie jakości nasienia. Wizyty musiały być częste więc poszukaliśmy kliniki we Włoszech bym nie jeździła co miesiąc do Polski. 
Od dnia piątego września musiałam kontrolować każdy dzień. Codziennie sprawdzałam temperaturę ciała i zapisywałam ją w kalendarzyku. Po miesiącu brania pigułek miesiączkowałam regularnie. Gdy przeczuwałam, że dni na poczęcie dziecka się zbliżały robiłam testy i gdy wychodziły pozytywne, wieczory z mężem spędzałam w sypialni. Jednak po roku nie było żadnej poprawy. Doktor przepisał nowe leki i już po pierwszym miesiącu byłam w stanie błogosławionym. Jaka była moja reakcja ? Byłam przerażona. Nie spodziewałam się, że to może tak szybko nastąpić. Zbyszek wręcz przeciwnie przyjął tą wiadomość radośnie, cieszył się jak małe dziecko. Pomimo, że również spodziewał się potomstwa później to jednak był zadowolony, że zostanie tatą. Nie powiedzieliśmy nikomu, chcieliśmy by informacja o dziecku była w stu procentach pewna. Niestety po pięciu tygodniach poroniłam. Nie było to z mojej winy, ani nikogo innego. Przez kilka dni byłam nieswoja i podłamana, ale po zapewnieniach doktora Jerzego, że tak się zdarza szybko wróciłam do normalności. Zwolniliśmy tępo z mężem, starałam się nie stresować, czytałam dużo na tematy zajścia w ciążę przez kobiety niepłodne, odżywiałam się zdrowiej i regularniej i przytyło mi się troszkę. Nie zmartwiłam się przybraniem na wadze. Leki, które brałam powodowały tycie. Od grudnia do marca tak żyłam i gdy czułam te dni mówiłam o tym Zbyszkowi i staraliśmy się je wykorzystać w całości.
W marcu zaczęliśmy się mijać ze Zbyszkiem, chłopak wyjeżdżał na mecze poza Modene, u mnie zmieniono godziny praktyk i od trzynastej do dziewiętnastej nie było mnie w domu. W połowie marca miałam egzaminy na uczelni w Polsce i musiałam na nich być. Dziesiątego zawitałam w dawnym mieszkaniu w Katowicach, który teraz okupywała Magda z chłopakiem i koleżanka z uczelni przyjaciółki. Następnego dnia i przez kolejne dwa tygodnie miałam egzaminy z dwu dniowymi przerwami. Z racji, że jestem razem z trzema osobami z grupy na toku indywidualnym mam przesunięte sesje na inne terminy. Testy zdałam jedne gorzej, drugie lepiej. Zbytnio się nie przejęłam kilkoma trójami w indeksie. 
Od początku miesiąca zaczęłam wymiotować, a z dnia na dzień stawały się one nie do zniesienia. Kilka razy dziennie latałam do łazienki, a urodziny przesiedziałam calutki dzień nad ubikacją. Będąc w Katowicach była współlokatorka się zmartwiła. Nie wiedziała co mi podawać do jedzenia, bo każdy zjedzony posiłek zwracałam. Najlepszy w tym okresie był makaron, jedynie on nie powodował u mnie mdłości. 

- Może ty jesteś w ciąży ? - wypaliła Magda, gdy zjawiła się z miętową herbatą. 
- Nie wiem, nie mam pojęcia - podeszłam do umywalki i zmoczyłam twarz zimną wodą. Odebrałam od dziewczyny ciepły napój, upijając z niego kilka łyczków - czytałam, że po poronieniu ciężej zajść.
- Aj daj spokój - machnęła ręką i usiadła obok mnie na krawędzi wanny - pójdę zaraz po test ciążowy i sprawdzimy - uśmiechnęła się i wstała kierując się do wyjścia z mieszkania. Po trzydziestu minutach czekałyśmy w łazience na wynik testu. Po przeczytaniu ulotki, pole wynikowe musi się zabarwić, wtedy może oznaczać ciążę. Z trzęsącymi się rękoma wzięłam tester i spojrzałam na niego. Płytka zamalowana, wynik pozytywny.
- Pozytywny- westchnęłam i podałam przyjaciółce test
- Nooo świetnie ! Kiedy masz wizytę u lekarza ?
- Za trzy dni.
- Od razy masz zadzwonić i mówić czy zostałam ciocią - uśmiechnęła się i przytuliła - będzie dobrze, zobaczysz, że tym razem się uda. 

Doktor Jerzy potwierdził zagnieżdżenie się zarodka. Był to trzeci tydzień, a stężenie betaHCG wyszło na maksa. Lekarz kazał stosować tak jak do tej pory kwas foliowy i witaminy, zalecił zrezygnowanie z praktyk i leżenie w łóżku, a wyjścia jedynie do toalety. 
Po wyjściu poinformowałam Magdę, że jestem w ciąży, dziewczyna się bardzo ucieszyła i powiedziała, że będzie trzymać za nas kciuki. Zbyszek dowiedział się kilka dni później jak przyjechał do domu. Również bardzo się ucieszył i opiekował się mną najlepiej jak potrafił. Tak jak lekarz kazał zrezygnowałam z praktyk i wysłałam podanie na uczelnie o zwolnienie dziekańskie z powodu ciąży. Nie było problemu z udzieleniem go po dostarczeniu wyników lekarskich stwierdzających ciążę. 
Od trzech miesięcy jestem na "wakacjach" i jestem szczęśliwa. Dopiero od kilku dni cieszę się tym szczęściem. Bałam się, że znowu nie doniosę ciąży. Lekarz, ten z Włoch, zapewnił nas na ostatniej wizycie, że z dzidziusiem jest wszystko w porządku i nie ma powodów do zmartwień. Ze Zbyszkiem cieszymy się z tej wiadomości i nie zamartwiamy się na zapas. 

Musiałam usiąść i odpocząć po dopakowaniu ostatniej walizki z ubraniami. Jestem zmęczona ciągłym schylaniem się do walizek. Mąż dopakowywał ostatnie pierdółki do kartonów. Wszystko zniósł do samochodu i wrócił się po walizkę. Zapiął ją i wyniósł na przedpokój. Oparłam głowę o zagłówek łóżka, wyprostowałam nogi i położyłam się wygodniej na materacu. Spojrzałam w dół i pogłaskałam lekko zaokrąglone podbrzusze. U większości ciężarnych, brzuszek widać w czwartym miesiącu, ja wmawiam sobie, że jak tata jest duży to i dzidzia będzie duża. 

- Zmęczona ? - zapytał się siadając obok, kładąc głowę na moich udach.
- Trochę, przeholowałam dzisiaj, ale to tylko dzisiaj, od jutra będę się oszczędzać - uśmiechnęłam się, głaszcząc przydługie włosy męża. 
- Synka mi nie przemęcz - powiedział niby groźnie choć po chwili zaśmiał się i położył rękę na malutkim brzuszku. 
- Zbyszek za bardzo napaliłeś się na tego syna, a jak okaże się, że będziemy mieć córkę to będziesz zawiedziony.
- Będziemy mieć syna, czuje to - podniósł się lekko i pocałował miejsce gdzie znajduje się domniemany "syn".
- Ty lepiej nie przeczuwaj tylko idź nam rób jedzenie, bo twój "syn" chce jeść.
- Zamówimy coś, nie mam siły nic już robić- powiedział bawiąc się moją obrączką, trzepnęłam go lekko w brzuch.
- Ty chyba zwariowałeś ! Muszę się zdrowo odżywiać, a ty pakujesz we mnie pizze ! Robisz obiad i koniec gadki.
- Miśka nooo, nie chce mi się !- podniósł się i zbliżył się do mojej twarzy, pocałował mnie w usta i zetknął nasze nosy ze sobą- zadzwonię do teścia, że przyjedziemy na obiad.
- Nie będziesz wykorzystywał Felicie do robienia obiadków dla siebie ! I tak już ma za dużo na głowie, odkąd tata zachorował, a po drugie zauważy, że jestem w ciąży - położyłam dłoń na karku chłopaka.
- Założysz luźną sukienkę i nie będzie nic widać, poza tym masz jeszcze mały brzuch.
- Ale za to jem więcej i często zdarzają mi się nudności po zjedzeniu. Nie ma mowy, robisz obiad tutaj !
- Miśka nooo
- Nie Miśkuj mi i wynocha do kuchni - odepchnęłam go lekko od siebie i rozłożyłam się wygodniej na łóżku - przynieś mi ogórki ! - krzyknęłam gdy zaczął szykować posiłek. Po kilku minutach przyniósł mi ostatnie zielone warzywo i bagietkę - dziękuje kochanie - pocałowałam go w policzek. Ten zaśmiał się pod nosem i wrócił do gotowania. 

Od wczoraj jem ogórki kiszone tonami. Wysłałam go do sklepu, bo oczywiście u nas lodówka świeciła pustkami. Zakupił najpotrzebniejsze produkty i siedem słoików ogórków. On niezbyt zadowolony, że musiał to wciągać na siódme piętro, ze względu, że widna się zepsuła, a ja szczęśliwa, że mogę zaspokoić zachciankę. Jutro wyjeżdżamy do Warszawy, a tam już teściowa jest zaopatrzona w domowej roboty przetwory więc nie będzie mi narzekał, że musi jeździć za każdą moją zachcianką. Rodzicom powiemy o ciąży w sobotę, za dwa dni. Zbyszek poinformował rodzicieli, że i moi pojawią się na obiedzie. Reszta dnia minęła nam bez większych przygód. Zbyszek dokończył pakowanie, ja w tym czasie ucięłam sobie drzemkę. Później zjedliśmy kolację i wykończeni dniem położyliśmy się spać o dwudziestej pierwszej. 
Pobudka o 2 nad ranem, ledwo żywa ubrałam się w leginsy, luźną bluzkę, a na to narzuciłam cienką bluzę. Umyłam zęby, związałam włosy w kucyk i na drogę wzięłam ostatni, zostawiony na czarną godzinę słoik z ogórkami. Z torebką i słoikiem udałam się pomału do podziemnego parkingu. Niestety windy dalej nie naprawili i troszkę się zmęczyłam schodząc po schodach. Zbyszek poszedł do portierni oddać klucze do mieszkania, ja w tym czasie układałam poduszki by wygodnie mi się jechało, bo to w końcu nie są dwie godziny drogi, tylko szesnaście ! Okryłam się do połowy kocem i zjadłam zielonego przyjaciela. Gdy wyjechaliśmy na autostradę pomodliliśmy się, a ja później odpłynęłam. Około szóstej nad ranem przebudziłam się, by skorzystać z łazienki i coś przekąsić. I tak co półtorej - dwie godziny musieliśmy robić postój na siusiu i zrobiliśmy jeden nieplanowany, trzeba dodać, że nie przepisowy, postój na autostradzie, bo zachciało mi się wymiotować. Zielony przyjaciel poszedł do bagażnika, bo na samo patrzenie miałam mdłości. Po przejechaniu 1453 kilometrów dotarliśmy wieczorem do stolicy Polski. Wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy z bagażnika i udaliśmy się na szóste piętro Cosmopolitanu. Padliśmy na łóżko zmęczeniu podróżą. Zbyszek od razu zasnął, ja zadzwoniłam do rodziny, że dotarliśmy cali i bezpieczni. Po poinformowaniu najbliższych poszłam się wykąpać i dołączyłam do męża. Miałam trudności z zaśnięciem, nie mogłam się ułożyć, było mi ciężko znaleźć wygodną pozycję. Po godzince wiercenia się na łóżku, odpłynęłam przytulona do siatkarza. 



*******
Witajcie :*
Zbliżamy się do końca historii Dominiki i Zbyszka.
Dziękuje wszystkim, którzy zostali <3
Pozdrawiam Dooma :).

3 komentarze:

  1. Jak to do końca?! :O Nie żartuj sobie z nas! Ja chcę przecyztac jeszcze trochę rozdziałów jak już im się dzidzia urodzi^^ Jak się cieszę, że jednak im się udało i taaaka sielaneczka u nich <3
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie, że im się układa. Mam nadzieję, że przeczytam happy end w Twoim wykonaniu ;)
    Zwróć tylko uwagę na jedną rzecz: trochę groteskowo to wygląda, gdy używasz poważnych sformułowań, piszesz bardzo dokładnie o chorobie i leczeniu Miśki i wplatasz w to słowa "na maksa" na przykład (stężenie betaHCG wyszło na maksa). Spróbuj zastępować to innymi słowami ;)

    OdpowiedzUsuń